Moje podsumowanie

17

2015 rok dobiega końca. Wszyscy już o tym wiedzą, a większość przygotowuje się aby przeżyć ostatnie godziny tego roku w niezwykły sposób. Czas na lekkie podsumowanie. Bez cyferek, przechwałek i wysokich liczb wykręconych w tym roku kilosów, złapanych komów i godzin spędzonych na treningach. Będzie bardziej opisowo i prywatnie.

Nie będzie to też opis śladami Andrzeja i jego rocznej analizy, tylko kilka uwag, które ułatwiły mi moje w pewnym stopniu kolarskie życie. Jedna z moich znajomych ma ciekawy patent na tworzenie swojego rocznego życiowego podsumowania. Każdego dnia nagrywa około jedno minutowy filmik z jakiegoś wydarzenia, które ma miejsce w jej życiu, po czym pod koniec roku łączy to wszystko w jedną całość, co pozwala na szybką retrospekcję wspomnień z ostatniego roku. Fajny patent i warty przetestowania.

Mimo, iż rower jest ważną częścią życia, to życie poza-rowerowe też istnieje. Nawet jest bardzo ciekawe 🙂

Ten rok minął dość szybko, zresztą jak i lata poprzednie, ale obfitował w wiele emocji, nowych znajomości i niełatwych pożegnań. Był czas na rowerowanie i małą refleksję.

Minął już w zasadzie rok od momentu, gdy po raz pierwszy wsiadłem na moją białą niczym śnieg na Biegunie Północnym szosę i zrobiłem swoje pierwsze kroki na tej jakże mocnej istocie z kolarskiego światka. Mowa tu oczywiście o momencie, kiedy przeżyłem swoją szosową inicjację. Zaciekawiony tym, jak bardzo jest istotne, to jak mawia Greten, że Szosa jest kobietą podszedłem do samego zapoznania z pewną dozą niepewności i wielkiej ekscytacji, bo jak można jeździć na rowerze i nie poczuć szosowej mocy?

Głównie wykręcam kilometry po utwardzonej nawierzchni, więc sam fakt z jej zakupu był czymś oczywistym. Problem stanowiły jedynie kwestie finansowe mojego jakże iście studenckiego portfela, ale w tym wypadku pomocną dłoń wyciągnęli do mnie rodzice.

Czas jednak na roczne podsumowanie, bo koniec roku zbliża się do mety szybciej niż Kwiato na ostatnich metrach w Ponfferandzie.

Hmm…jak już wcześniej wspomniałem, na samej ilości wykręconych kilometrów, odkrytych nowych ścieżkach i wylanym morzu potu nie będę się skupiać. Tych pierwszych było niewiele, bo najwięcej czasu w tym roku poświęciłem na zdaniu prawa jazdy i kilka innych mniej kolarsko związanych sprawach.

Prawko

Rowerzysta i samochód to czasem związek tak poligamiczny, że warto się postarać o to, aby został on zawarty jak najszybciej. Każdy szanujący się kolarz, rowerzysta, czy jakkolwiek inny zapaleniec rowerowy mający zajawkę na punkcie dwóch kółek napędzanych siłą własnych mięśni wie o tym, że aby czasem gdzieś wyskoczyć poza miasto, dalej niż sięga rowerowa koncepcja warto mieć swój środek transportu, a pociąg czy inne cuda nie zawsze wchodzą w grę. Nawet jeśli jest to samotny trip w górach, to świadomość tego, że wracając do schroniska, nie muszę pokonywać wysokich dystansów na drugi dzień już wyzwala we mnie pewną radość. Poza tym polubiłem jazdę samochodem. Jako pasażer zawsze mogłem zobaczyć wszystko to, co przemykało za szybą, natomiast teraz skupiam się na jeździe i jednocześnie jestem odpowiedzialny za siebie i swoich pasażerów. Dlatego jazda samochodem też w pewnym stopniu wyrabia osobowość, bo uczy odpowiedzialności i nierzadko przydaje się w niej kolarski refleks. A fakt, że sam mogę pojechać na wyścig, nie prosząc nikogo o podwózkę jest równie ciekawy. Dlatego warto zrobić prawko jak najszybciej.

Nauka jazdy na spd

Nigdy wcześniej nie myślałem, że jazda na rowerze może być o tyle ciekawa. O ile zdążyłem kilka razy się wywalić, bo zapomniałem się szybko wypiąć, to jednak radość z tego, że mogłem poczuć się jak kolarz była o wiele fajniejsza. Mam teraz bardziej stabilniejsze oparte palce na pedałach, dzięki czemu mogę doskonalić się w szybszej jeździe. Sama nauka nie trwała zbyt długo, bo polegało to na tym, że wsiadłem na rower i jakoś kręciłem. Ale nie sztuką jest kręcić i jechać przed siebie. Sztuką jest robić to umiejętnie tak, żeby radość z samej jazdy przekładała się na wyniki, choćby poprawę swoich czasów. Nie jestem kolarzem, więc tego się jeszcze muszę z pewnością nauczyć.

Przetarłem nowe szlaki

To był rok obfitujący nie tylko w nowe kolarskie lub mniej związane miejsca, ale także miałem okazję poznać wiele świetnych osób, którzy mają swoją rowerową pasję i zarażają nią innych na co dzień. Jeśli chodzi o same szlaki, to część czasu letniego(wtedy mam najwięcej rowerowych możliwości wojaży) spędziłem nad ujściem Wisły w Mikoszewie. Spokojna okolica, właściwie możnaby powiedzieć, że czas się tam zatrzymał, gdyby nie to, że za przeprawą promową ukazywał się napis kolejnej miejscowości, czyli Gdańska. Tereny fajne, w zasadzie płaskie, ale za to sam klimat pokręcenia nad morzem wprawiał mnie w niezłą ekscytację. Wiecie, jak się gdzieś jedzie i do tego jeszcze zabiera ze sobą rower, to nie ma możliwości, by nie było ciekawie. Zawsze można odkryć jakiś szlak, a jeszcze do tego spotkać kogoś na trasie. Nie sposób wymienić tu wszystkich, ale dziękuję Wam za to, że jesteście. Zamykam ten rok w bardzo miłym nastroju i Wam również tego życzę 🙂

Szczęśliwego Nowego roku, aby ten przyszły 2016 rok obfitował u Was w wiele świetnych kolarskich przeżyć, realizacji celów, abyście go przeżyli zdrowo i na koniec mogli zrobić swój rachunek sumienia z pozytywnym nastawieniem i dobrym startem! Abyście cały czas mogli Czuć się Kolarsko!