Rowerowa przyjemność [Kolarskie słowo na niedzielę]

0

I nawet kiedy będę sam….i kręcił cały czas pod tą samą górkę….nie zmienie się… parafrazując słowa znanej piosenki

Ostatnio kręcę rzadko. Za rzadko. Jednak na tyle często aby pamiętać jak się pokonuje zjazdy i jeździ w grupie. Lubię kręcić sam, lubię te wolność, lubię ten romantyzm i jak nikt mi nie kręci za plecami.

Szósta rano. Pusta droga, wiosenny wczesny wschód słońca, lekki wiatr, który ledwo co muska przzejeżdżając na wietrze. Wymarzona pogoda. Taka, którą chciałoby się co dziennie kręcić o wschodzie i zachodzie. Wzdłuż las, łąk, jezior. No może bez przesady. Ale idalna do tego, aby wczesnym rankiem pokręcić.

Takie kręcenie lubię, takie luźne, pozbawione wszelkich planów, wyników, spiny.

Takie, które sprawia, że czuję przyjemność z roweru. A tego włąśnie mi potrzeba. Tego mi często brakuje. Właśnie tej przyjemności z jazdy. Tego codziennego bajabongo po szosie.

Samego kręcenia dla kręcenia. Głowę mam pełną pustych myśli. Zamierzeń, planów, których na co dzień mi brakuje. Ze zmęczenia, z braku równowagi pomiędzy tym co oczywiste, a co powinno się wydarzyć.

Nie kręcę w grupie, w dwójkę, czy inne pary. Kręcę sam. Swoim tempem, tak aby nie musieć nadążać za nikim, a tym bardziej za sobą. Kręcę z własnymi słabościami, lękami. Kręcę dla włąsnej adrenaliny. Dla poczucia tego, czego mi tak bardzo brakuje.

Szukam rowerowej przyjemności, tego tak bardzo mi brakuje.