Trening w święta

1

Ale jak to? To nie chcesz tych świąt spędzić z nami? – usłyszał od własnej rodziny mój dobry przyjaciel, gdy oznajmił im radosną nowinę, że po świątecznym sobotnim obiedzie wyrusza na małą wycieczkę w góry. 200 km od domu. Tylko dla tego, żeby przez chwilę pokręcić w śnieżnym, zimowym klimacie.

Małą, bo zdarzały się i o wiele większe spontaniczne wyprawy. Co prawda nie wymagające wielce zaawansowanego sprzętu, jeśli nie liczyć samochodu i roweru zamontowanego na zewnętrznym bagażniku, ale co wyprawa to wyprawa.

No i w zasadzie można by  im przyznać rację, że święta to jedyny taki okres w roku, gdy można się spotkać w rodzinnym gronie, odpocząć i najeść do syta bez obaw o przypływ dodatkowych kalorii. Przecież spali się je na rowerze.

Ale to też taki okres w roku, gdzie bez przeszkód można wyjść na rower i w zasadzie zapomnieć o tym, że trzeba zrobić coś, co i tak było zapisane na liście o niezwykle uwielbianym przez szefów haśle „na wczoraj”.

Totalny hajlajf.

Ale ktoś mógłby rzeczywiście pomyśleć, że trzeba mieć nierówno pod sufitem by samotnie wyjeżdżać gdzieś w święta. Bo niby jak to tak?

Przecież jest tyle dni w roku, w których można spokojnie robić to co się lubi.

Szał zakupów, świątecznych przygotowań i całej tej świątecznej otoczki nie musi przecież u każdego wywoływać uśmiech na twarzy, gdy w rzeczywistości najbardziej ucierpi na tym nasz portfel. Nie mniej jednak, osobiście lubię święta. Powiem więcej, nawet spędzam je corocznie z rodziną i nie zamierzam tego faktu póki co zmieniać.

Gdyby nie liczyć osób, które obchodzą nadchodzące święta, to większość i tak spędza je po za domem, w miejscu, gdzie przez chwilę mogą odpocząć i zapomnieć, że po niedzieli jest znowu poniedziałek. Ale dlaczego by tego czasu nie spożytkować na sportowo? Lubię rowery, w zasadzie to jedna z nielicznych dyscyplin które lubię. Jakoś do tych zimowych treningów zastępczych, jak basen i bieganie, narty nie pałam wielką miłością. I to chyba nawet z wzajemnością.

Zgadzam się z tym, co kiedyś w jednym z wywiadów, w czasach gdy żeńską grupę mtb prowadziło CCC powiedziała Anna Szafraniec, a obecnie Szafraniec- Rutkiewicz: „Nie znoszę nart, nie znoszę marszobiegów, kocham rower!”.

Nie wszyscy muszą lubić inne sporty poza rowerem, tak jak nie każdy lubi tego pierwszego.

Mimo tego trenuje głównie dla siebie, sprawdzenia się z innymi na starcie i poczucia przez chwilę zajawki tej sportowej rywalizacji, starty traktuje jako test własnych możliwości, a lubię też czasem sobie strzelić kolarską setkę. Nie raz nie dwa.

Nie jestem typem wybitnego sportowca, w zasadzie to jeżdżę jedynie dla własnej przyjemności, ale czemu niby odmówić sobie przejażdżki w klimacie gdzie jest zimowo, minus kilka stopni, a czasem nawet kilkanaście. Może zima, to jest klimat, gdzie siarczyste zimno zamyka mi usta swoim powiewem, a po spokojnym, choć mroźnym tripie, mój stan ducha załagadza jedynie kubek gorącej herbaty, ale lubię ten stan. Lubię czasem pomarznąć (choć ubieram się stosownie), bo dzięki temu wiem, że żyję, że czuje przyjemność z tego co robię.

Święta to jednak taki czas, w którym przez chwilę powinno się poświęcić uwagę bliskim, nawet nie tyle, że tak wypada, że tradycja, ale z własnej nieprzymuszonej woli, bo to przecież dzięki nim tworzymy tę wspaniałą atmosferę, to zwykle oni nas wspierają (jak żony mężów, czy rodzice własne dziecko) w tym co robimy i dopingują do kolejnych działań.