Złego dobre początki [Felieton Kolarski]

18

Rok 2011 w skrócie. I to bardzo wielkim. Przygotowanie do sezonu zacząłem nieco wcześniej, bo już w 2010 roku od startu na przełaju. Miałem zapewnienie od szefa, że będę miał miejsce w ekipie na rok 2011. Raczej nie zajmowałem jakiś rewelacyjnych miejsc, nie licząc jednego startu jeździłem albo słabo albo przeciętnie.

Mega błotne MP w Gościęcinie ukończyłem na 15 miejscu, więc przeciętnie (wyścig mimo trudnych warunków przejechałem na 1 rowerze ). Grudzień był wtedy też w polsce dosyć mroźny wiec głownie trenowałem na mojej rundzie w lesie (były dni kiedy było po -15 stopni). W styczniu nastąpiło ocieplenie i zacząłem sporo trenować z Adamem Gawlikiem, który też szykował się do sezonu we Francji. Styczeń, luty przepracowałem bardzo solidnie i tylko czekałem na sygnał do przejazdu. Raz to już byłem w drodze na dworzec w Katowicah, ale na szczęście szef zadzwonił, że jednak nie ma jeszcze mieszkania. Wiec kolejne 3 tygodnie solidnie trenowałem w polsce i czekałem na kolejny znak,  który tylko teoretycznie dostałem od szef koło 20-tego marca. Kilka dni później ruszyłem busem do Francji. Po drodze dzwoniłem do szefa, ale nie odbierał więc napisałem sms-a na którego dostałem odpowiedź, że: będę spał na dworcu. Niestety wtedy nie znałem tak dobrze języka jak teraz i nie zrozumiałem o co mu chodzi. Bus zajechał z moimi ciężkimi i wielkimi walizkami na dworzec, gdzie nikt mnie nie odebrał. Dzwoniłem, pisałem i echo, bez odpowiedzi. Ruszyłem więc z moim walizkami w stronę mojego brata, czyli do Montauban, gdzie do przejechania pociągiem miałem jakieś 700 km. Walizki miałem wybitnie ciężkie. Po drodze 3 przesiadki i przenoszenia walizek z peronu na peron.

Mój najlepszy wyścig to kryterium w Saint Jeuery, gdzie zająłem 2 miejsce. Sezon przebiegał bardzo dobrze. Dużo trenowałem pod okiem brata. To był jeden z moich najlepszych sezonów od kiedy się ścigam. Na koniec roku udało mi się ogarnąć całkiem dobrą ekipy w regionie Rhone Alpes (najlepszy region we Francji ). Ekipa nazywała się UC Aubenas. Jednak ciężka praca zawsze popłaca 🙂

Podróż można by powiedzieć bez końca . Dojechałem do brata. Tam dalej mocno trenowałem, czekałem na znak od szefa, który obiecał mi miejsce w ekipie. Przy okazji też szukałem innej ekipy, ale nikt nie chciał mnie przygarnąć, bo mieliśmy prawie kwiecień. Sytuacja moja klubowa była trudna. Nie mniej jednak forma była coraz lepsza. Trenowałem ciężko i solidnie. Zaliczyłem nawet 1 start (bez numerka), który wyszedł całkiem ok. Dalej czekałem na znak od szefa – “co? jak? i gdzie?”. Szef obiecywał, że będzie za tydz itp itd . Mieliśmy już prawie 15-ego kwietnia, a ja nadal nie miałem informacji, więc albo szef mi coś ogarnie albo będę musiał wracać do kraju, czego nie chciałem robić bo średnio miałem tam jakieś dobre opcje na startowanie. Niby miałem miejsce w “Koziegłowach”, ale startów na pewno miałbym więcej i wogóle.  Niby szef na mnie czekał, ale to nie było do końca prawda bo grał na czas. W takim układzie zgłosiłem się raz jeszcze do mojego byłego klubu US Montauban 82 (taką próbę już  poczyniłem zaraz po przyjeździe do brata) i szef się zgodził na przygarnięcie mnie do klubu. Dał mi rower, może nie nowy, może nie rewelacyjny, ale dało się jeździć i startować . Warunki mieszkaniowe jakie zapewnił klub były mocno średnie. Mieszkanie miałem jakieś max 25 metrów a mieszkaliśmy tam początkowo w trójkę. Na szczęście kolega z Rosji w maju pojechał do siebie i już nie wrócił do na . Szef też nie miał za bardzo kasy by mi płacić, wiec jeździłem za darmo i żyłem z tego co zarobiłem. Na szczęście na wyścigach udawało się zarobić jakieś pieniądze na życie. Ponadto czasami wpadła mi jakaś fucha, więc jakoś ciągnąłem ten wózek. Noga podawała, często kończyłem w pierwszej 20. na tych większych wyścigach. Na tych mniejszych w 10. czy też w pierwszej 5.